Czytam sporo książek biznesowych i, dzięki jednej z aplikacji, ostatnio także słucham wielu pozycji związanych z finansami, marketingiem i rozwojem osobistym.
Irytuje mnie coś, z czym spotykam się stosunkowo często, a mianowicie założenie, że przedsiębiorcy i osoby zatrudnione u kogoś, czyli pracownicy, należą do zupełnie innych gatunków.
Nie wszędzie jest to pokazane z taką pogardą, jak w książce „Bogaty ojciec, biedny ojciec”, w której bogaty ojciec, chcąc przekazać chłopcu, na co musi być gotowy jako pracownik, ignoruje go i każe mu bardzo długo czekać na minutę swojej uwagi. Pracownik bowiem musi znać swoje miejsce i wiedzieć, że jego czas nie jest cenny, a umiejętności niezastąpione.
Oczywiście bogaty ojciec twierdzi, że bardzo szanuje np. kierowniczkę jednego z jego sklepów, ale to taki szacunek podszyty politowaniem, jak dla mniej rozwiniętego gatunku. Dobry z niej człowiek, ale może jedynie wypełniać polecenia.
Myślałam, że ten stosunek wynika z faktu, że wspomniana książka ma już swoje lata, ale okazuje się, że takie podejście nadal ma się całkiem dobrze.
Pokutuje na przykład przekonanie, żeby zatrudniać osoby o minimalnych kwalifikacjach na dane stanowisko i najlepiej nie wspierać ich kształcenia się. Jak przekonują niektórzy eksperci, nie warto zatrudniać kogoś, kto umie więcej niż potrzebne minimum, bo trzeba mu będzie więcej płacić, a firma ma zarabiać jak najwięcej, a nie inwestować w ludzi. Kursów też nie warto opłacać, bo jak się pracownik dokształci, odejdzie.
Można odnieść wrażenie, że pracownik ma być mierny, bierny, ale wierny. Najlepiej jeszcze, by nie miał szans na inną pracę, miał za to kredyt na najbliższe trzydzieści lat.
Z takiego podejścia wynikają dalsze uproszczenia i niesprawiedliwe traktowanie, a cierpi na tym nie tylko pracownik – firma też dużo traci.
Nadal częste jest podejście „proszę bardzo, droga wolna, czeka już kolejka chętnych na twoje miejsce”. Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, w których pracownik przy zgłoszeniu problemu słyszał podobne kwestie. Zamiast zrozumienia i próby zmodyfikowania obowiązków pracownika czy zmiany podejścia kierownictwa, słyszał że jak się nie podoba, to może odejść. Często byli to ludzie doświadczeni, potrzebni firmie, wykonujący bardzo dobrze swoje obowiązki. W takich chwilach zawsze dostrzegałam, jak dużo biznes straci, wraz z odejściem takiej osoby. Zakładałam, że kiedy odejdą kolejni pracownicy, szefowie zostaną zmuszeni do refleksji, a firma będzie dużo gorszym miejscem zarówno dla klientów (brak wykwalifikowanych pracowników), jak i zatrudnionych (więcej obowiązków, większy bałagan, więcej frustracji).
Co się okazywało? Ano, że firma była dużo gorszym miejscem pracy i fatalnym miejscem obsługi klienta, ale nadal przynosiła zyski, więc szefów nie obchodziły takie drobiazgi jak chaos czy nastroje pracowników przekładające się na gorsze traktowanie klientów. Ciekawe jakie zyski mogłaby przynosić, gdyby była miejscem przyjaznym dla wszystkich. I ciekawe dlaczego zarządzający sobie takich pytań nie zadawali.
Jakiś czas temu zasubskrybowałam cykl maili na temat zatrudniania odpowiednich pracowników. Firma, która kształci przedsiębiorców zaserwowała mi w jednej z wiadomości coś bardzo dyskusyjnego.
Chodziło o sytuację, w której na stanowisku związanym z dużą presją zatrudniono człowieka, kiepsko radzącego sobie ze stresem. W poradniku opracowanym przez firmę było takie stwierdzenie: „Gdyby pracownik dobrze siebie znał i rozumiał, skąd to się bierze, to powinien z takiej pracy zrezygnować (dla własnego dobra) lub przynajmniej poprosić o zmianę warunków... ale raczej nie licz na to, że pracownik będzie miał taki poziom samoświadomości...” [podkreślenie moje].
Wiadomo, pracownik to taki nieświadomy własnych cech i warunków słabo rozwinięty twór, który nie umie ocenić, dlaczego coś mu nie wychodzi, ani nawet określić czy coś mu pasuje, czy nie.
Nie wiem skąd to się bierze.
Od wielu lat czytam i słucham o zarządzaniu zespołem i budowaniu dobrych miejsc pracy. Wierzę, że da się stworzyć przynoszące przyzwoite zyski przyjazne miejsce pracy, w którym ludzi traktuje się z szacunkiem i zrozumieniem. Wierzę w firmy z misją, choć mało takich spotkałam.
Równocześnie obserwuję podejście pracodawców, szefów i pracowników do różnych kwestii, starając uczyć się na cudzych błędach.
Niestety, wnioski nasuwające się z obserwacji nie świadczą dobrze o osobach zarządzających zespołami. Świadomy, wspierający rozwój zespołu, szef to naprawdę rzadkość.
Tym bardziej irytuje mnie twierdzenie o braku samoświadomości wśród pracowników.
Moim zdaniem, to szefowie przede wszystkim powinni zrobić rzetelny rachunek sumienia.
|
Dołącz do dyskusji